Gambia
to naprawdę najmniejsze państwo kontynentalnej Afryki, położone w jej
zachodniej części, otoczone Senegalem (a w zasadzie wciśnięte w jego
terytorium), z dostępem do Oceanu Atlantyckiego. Państwo nazywające się jak
rzeka, albo rzeka nazywająca się tak, jak państwo. Jedno jest pewne obydwa byty
są ze sobą nierozerwalnie związane – rzeka rozciąga się przez całą długość
kraju (na odcinku 480 km.), a kraj nie chce zbytnio oddalać się od rzeki. W
najszerszym miejscu terytorium Gambii ma 48 km., a przeciętnie 32 km. Pisząc
powyżej o nierozerwalnym związku rzeki z państwem, zastanawiam się, czy słowa
te są przeze mnie odpowiednio użyte. A to dlatego, że w zasadzie, to rzeka
rozdziela obie części państwa, a nie je łączy – na całej swojej długości (głównego nurtu) brak
jest jakiegokolwiek mostu łączącego oba brzegi.
Przybywający
co raz liczniej turyści (w tym również z Polski), najczęściej korzystają tylko
z uroków wypoczynku w hotelach (których jest co raz więcej), zlokalizowanych
przy oceanicznych plażach. To błąd! Gambia jest małą cząstką kontynentu (wydzieloną
administracyjnie) i jak przystało na „malucha” oferuje w małych ilościach, ale
wiele twarzy całej Afryki. Kraj ma naprawdę sporo do zaoferowania dla turystów.
Chcąc poznać osobliwości przyrodniczo-kulturowe Gambii, osobiście
polecam, a przed wylotem odsyłam do zasobów internetowych, po szczegóły, a
warto odwiedzić chociażby http://www.visitthegambia.gm
http://www.ttag.gm http://www.gambia.pl/pl
http://www.accessgambia.com/information/travel-tourism.html
http://www.ttag.gm http://www.gambia.pl/pl
http://www.accessgambia.com/information/travel-tourism.html
Z
ciekawostek, które można przeczytać o tym kraju warto zatrzymać się na jego
historii. Gambia pełniła rolę jednego z centrów handlu niewolnikami. Przez jej
obszar przewinęło się setki tysięcy ofiar. Nie wolno tego zapominać! A
przypomniał nam wszystkim o tym niejaki Haley, amerykański pisarz, który swoją
powieść pt. Korzenie, napisał na podstawie przekazywanej mu rodzinnej historii
o jego przodkach, którzy rzekomo pochodzili z ludu Mandinka (obecnie to
największa grupa etniczna w kraju), właśnie z obszaru dzisiejszej Gambii. Drugi
aspekt historii wiąże się poniekąd z Polską. Otóż, w XVI w. niejaki Gotthard
Kettler, będący księciem Kurlandii, został lennikiem króla polskiego Zygmunta
Augusta. Niecały wiek później jego potomek Jakub Kettler – lennik wówczas
panującego Jana Kazimierza, postanowił posiadać zamorskie kolonie. W 1650 r.
zorganizował „kompanię gwinejską”, a w 1651 r. po dotarciu okrętów do ujścia
rzeki Gambii, jego kapitan kupił od władcy plemienia Barra najpierw bezludną
wyspę na rzece, a następnie kilkudziesięciu kilometrowy pas ziemi wzdłuż brzegi
rzeki. Po wybudowaniu fortów i bastionu, fortyfikacje te dawały możliwość
kontrolowania handlu i podróży wzdłuż rzeki. Kres kurlandzkiemu panowaniu
przyniósł niestety potop szwedzki. Ketler lojalny wobec polskiego króla Jana
Kazimierza został osadzony w więzieniu, gdzie spędził dwa lata. Wykorzystali to
najpierw Holendrzy, a następnie Anglicy, przejmując wyspę św. Andrzeja ) i
pozostałe terytoria. Obecna nazwa wyspy to James Island, a co raz częściej
nazywana jest wyspą Kunta Kinteh
(bohatera powieści i filmu Korzenie). Na podstawie tych faktów, stwierdzić
można, że część dzisiejszej Gambii to dawne zamorskie terytorium Polski.
Po
kraju poruszać się można na różne sposoby i trudno powiedzieć, który jest
najlepszy. Jedno jest pewne – na pewno warto! Można korzystać z nowo
pojawiających się wypożyczalni samochodów – po pierwsze drogo, po drugie (moim
zdaniem), nie ma potrzeby. Można korzystać z transportu lokalnego – Afryka!,
zatem mamy do dyspozycji wieloosobowe, nie młode już i często nie w pełni
sprawne busy (za to frajda z jazdy i bezpośrednie obcowanie z tubylcami
zapewnione). Można też korzystać z usług lokalnych organizatorów turystyki,
którzy dysponują środkami komunikacji – warto rozważyć tę opcję i
oczywiście…należy się targować. Jakość dróg pozostawia wiele do życzenia.
Stwierdzić należy, że drogi na północ od rzeki są lepsze – więcej na nich
asfaltu, na dłuższych odcinkach (ale niebawem ponoć ma tak też być na
południu). Infrastruktury drogowej (restauracje, stacje benzynowe) w zasadzie
nie ma żadnej, po za nielicznymi wyjątkami. Przy drogach, co jakiś czas
ulokowane są posterunki policyjne kontrolujące i sprawdzające (w zasadzie to
nie wiadomo co), zabierające czas, zwłaszcza na dłuższych podróżach.
Istotną
„arterią” jest droga wodna – rzeka. Jest ona spławna (nawet dla dużych
jednostek od ujścia aż do MacCarthy Island). Rzeka jest nie tylko „ścieżką”
komunikacyjną, ale również sama w sobie jest atrakcją, a zwłaszcza rejsy jej
nurtem. Bez wątpienia warto rozważyć jej wykorzystanie – szczególnie polecam! –
na dalszym, dużo bardziej atrakcyjnym odcinku. My nasz rejs zaczynamy z miasteczka
Kuntaur, opływamy wokół kompleksu pięciu wysp (Baboon Islands) i z poziomu
rzeki (w zasadzie jedyny możliwy) podziwiamy Park Narodowy Rzeki Gambii,
kierując się następnie do Janjanbureh. Park stanowi ostoję dla zagrożonych w
Gambii hipopotamów oraz szympansów. Można tutaj obserwować wiele z pośród
zarejestrowanych 560 gatunków ptaków. W krajobrazie parku dominują głównie lasy
tropikalne, tzw. galeriowe, gdzie korony drzew stykają się z lustrem wody, tworząc
nad nią zacienioną galerię. Mamy szczęście i udaje nam się dostrzec pływające sobie
w rzece hipopotamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz