Kolejne zainteresowanie wyspą Borneo w Azji Południowo-Wschodniej sprowadza się do jej niewielkiego skrawka. W północno-zachodniej części wyspy znajduje się bowiem niewielkie Brunei, a dokładniej to Negara Brunei Darussalam, czyli: Kraj Brunei Siedziba Pokoju. Samo zaś słowo Brunei, według legendy oznacza: To jest to! Rzekomo był to okrzyk późniejszego pierwszego sułtana, który odkrywając miejsce zawołał: Baru nah, co później zostało zapisane jako Brunei. Obecnie kraj ten (a właściwie sułtanat) zajmuje powierzchnię dwukrotnie mniejszą niż niewielkie polskie województwo świętokrzyskie i liczbę mieszkańców zbliżoną do populacji Gdańska. Jednakże warto wspomnieć, że w przeszłości było inaczej. U szczytu swej potęgi, na przełomie XV i XVI w. władcy imperium ówczesnego Brunei, kontrolowali większość regionów wyspy Borneo, (czyli współczesny malezyjski Sarawak i Sabah), a także filipiński Archipelag Sulu u północno-wschodniego krańca Borneo, Seludong (współczesną filipińską Manilę) i wyspy na północno-zachodnim krańcu Borneo.
Przed
postawieniem nogi na tym skrawku lądu miałem różne wyobrażenia, na temat
odwiedzanego miejsca. Chciałem zobaczyć kraj, który, dzięki bogactwom z
rozległych złóż ropy naftowej i gazu ziemnego, posiada drugi najwyższy wskaźnik
rozwoju społecznego wśród narodów Azji Południowo-Wschodniej. Kraj, który według
danych Banku Światowego (2018) zajmuje czwarte miejsce na świecie pod względem
produktu krajowego brutto na mieszkańca. Kraj, który jest jednym z dwóch na
świecie, gdzie dług publiczny wynosi 0% PKB. Kraj, w którym jego władca uważany
jest za najbogatszego monarchę świata, dysponując: m.in. nieruchomością uważaną
za drugi największy na świecie pałac, dzierżąc rekord Guinnessa w kategorii
"największy dom jednorodzinny", posiadając jedną z największych
kolekcji najdroższych samochodów świata, w tym kabrioleta Rolls-Royce’a, zwanego
"Gwiazda Indii" (kupiony rzekomo za 14 milionów dolarów). Kraj,
którego sułtan, wymagający od swoich podwładnych przestrzegania prawa szariatu,
wprowadzającego wiele ograniczeń, sam ograniczeń nie uznając zupełnie, pławiąc
się w luksusach, jest także właścicielem 10 luksusowych, pięciogwiazdkowych
hoteli położonych m.in. w Stanach Zjednoczonych, należących do Dorchester
Collection i wielu, wielu innych dobrodziejstw i bogactw świata zachodu.
No i jakie były moje odczucia?
Najogólniej rzecz ujmując, rzeczywistość zweryfikowała wyobrażenia. Nie wdając
się w szczegóły, wniosek nasuwał się sam, tzn. ludzie wcale do bogatych nie
należą i odnoszę wrażenie, że zwłaszcza na prowincji, poza stolicą nie za
bardzo darzą sułtana szacunkiem. Dobra sułtańskie natomiast robią wrażenie. Nie
jest to dziwne, zważywszy na fakt, że ustrojowo Brunei jest monarchią
absolutną, gdzie absolutnie najważniejszą osobą jest sułtan, który jest głową
państwa i szefem rządu, mogący samodzielnie wprowadzać prawo, mający wpływ na
prawie każdą dziedzinę życia swoich mieszkańców. No i posiadający niebywałą
fortunę…No ale przecież nie o politykę i ustrój chodzi w podróżach
turystycznych. Chociaż geopolityka w turystyce (chcąc nie chcąc) zawsze odgrywa
(raz mniejszą, raz większą), jakąś rolę.
Skupiając się jednak na
charakterze turystyczno – geograficznym, należy na wstępie podkreślić, że mimo
tego, że jest to tak niewielkie państewko, to składa się ono z dwóch części. Jeden
z dystryktów Brunei - Dystrykt Temburong
– oddzielony jest od reszty terytorium państwa przez Malezję i wody Zatoki Brunei.
I z punktu widzenia funkcjonowania państwa, taki obszar oddzielony od jego
głównej części, stanowi tzw. eksklawę (nie mylić z enklawą). Ilustruje to,
pozyskana z zasobów Wikipedii, poniższa mapa:
Bezpośrednio do Brunei, najłatwiej
i najszybciej (z kontynentu) można dostać się drogą powietrzną. Regularne loty
na trasie np. z/do Kuala Lumpur, czy z/do Singapuru nie powinny stanowić ani
problemu logistycznego – duża siatka połączeń, różnych linii lotniczych, ani
tez problemu finansowego – stosunkowo tanie przeloty (rezerwowane dużo
wcześniej). Dla tych zaś, którzy przebywają w północnej - malezyjskiej części wyspy
Borneo, np. w Kota Kinabalu, ciekawym (i lepszym niż transport kołowy)
rozwiązaniem logistycznym, może być podróż drogą morską (zawsze z przystankiem
na malezyjskiej wyspie Labuan). Transport kołowy, np. autobusowy z północy
(np. Kota Kinabalu) lub południa (np. Miri) malezyjskiej części Borneo jest
niewskazany, a to za sprawą logistyki związanej z oczekiwaniem na granicach
malezyjsko brunejskich (zwłaszcza jadąc z północy, co związane jest z eksklawą
obszaru Brunei). Jeżeli chodzi o termin przyjazdu, to z pewnością uzależniony
jest on od celu podróży. Zważywszy na fakt, że chyba nikt nie przyjeżdża tylko
i wyłącznie do Brunei, a łączy pobyt tutaj z odwiedzaniem (najczęściej) jednej
z dwóch części malezyjskich wyspy – na południu Sarawak, na północy Sabah, to
warto uświadomić sobie o panujących tam dwóch okresach. Mniej więcej od
października do lutego panuje pora deszczowa (z monsunami), a od marca do
września pora sucha.
Tak jak w każdej podróży, tak i w
tej, motywów do odwiedzenia Brunei było kilka. Nie tylko ten opisany powyżej,
który wynikał z chęci konfrontacji faktów z rzeczywistością – bogactwa władcy i
bogactwa? mieszkańców. Ale odgrywał on dosyć znaczną rolę i miał wpływa na
podjęcie decyzji, że trzeba odwiedzić jeden z najbogatszych krajów świata. Z
racji tego, że my dostaliśmy się do Brunei drogą lotniczą, a lotnisko położone
jest (w zasadzie) w stolicy, tam skupiliśmy swoją uwagę. Bandar Seri Begawan –
stolica Brunei to nic innego, jak: „miasto
Seri Begawan”, ale tłumacząc drugą część nazwy okazuje się, że nie jest ona bez
znaczenia, a wręcz przeciwnie, bo oznacza: „aurę bogów”. Czyli w zasadzie
znajdowaliśmy się w mieście z aurą bogów.
A aura
ta z pewnością „osiadła” na meczt Omar Ali Saifuddien, będący symbolem miasta. Uważany jest on za jeden z najpiękniejszych
meczetów w regionie Azji i Pacyfiku. Jego nazwa pochodzi od Omara Ali
Saifuddiena III, 28. Sułtana Brunei, który zainicjował jego budowę. Budynek
został ukończony w 1958 r., a zbudowano go w sztucznej lagunie nad brzegiem
rzeki Brunei. Meczet ma marmurowe minarety i to co go charakteryzuje: główną kopułę, pokrytą czystym
złotem, której wierzchołek sięga 52 metrów. Nie mając ograniczeń finansowych, niemal
cały materiał użyty do budowy sprowadzono z zagranicy: marmur z Włoch, granit z
Szanghaju, kryształowe żyrandole z Anglii, a dywany z Arabii Saudyjskiej. Całe
założenie architektoniczne to również wspomniana laguna, w której stoi replika
XVI-wiecznej barki Sułtana. Została ona ukończona w 1967 r., dla upamiętnienia
1400-lecia tzw. „Objawienia Koranu”, upamiętnienia roku, w którym słowa Koranu
zostały po raz pierwszy objawione Prorokowi Mahometowi.
Dla chcących ekscytować się
próżnością bogactwa, warto wejść do Royal Regalia Museum – Muzeum Regaliów
Królewskich (właściwie Sułtańskich). Jest ono poświęcone sułtanowi Hassanalowi
Bolkiahowi. Znajdują się tam m.in. srebrne rydwany jubileuszowe, ceremonialne
zbroje ze złota i srebra i całe mnóstwo prezentów oraz rzeczy „potrzebnych”
sułtanowi.
Naszą
uwagę przykuła jednak, niepozorna, jakby sztucznie wkomponowana pomiędzy
nowoczesne budynki – pierwsza chińska świątynia w kraju - Teng Yun, czyli
Świątynia Latających Chmur. Zbudowana w 1918 roku przez osadników chińskich zawiera
wewnątrz ozdobne rzeźby na ścianach, stołach i ołtarzu, a także dużą ilość malowideł
ściennych przedstawiających starożytną mitologię.
Moim (i nie tylko) zdaniem,
największą ciekawostką turystyczną Brunei jest Kampong Ayer, czyli „wioska
wodna”. To historyczny obszar osadniczy w Bandar Seri Begawan, składający się z
grupy tradycyjnych wiosek na palach, budowanych na rzece Brunei. Uważa się, że
Kampong Ayer jest zamieszkany przez kilka stuleci, a dowodów na to jest wiele.
Jednym z nich jest relacja włoskiego odkrywcy Antonio Pigafetta, który z flotą
Magellana zawinął w to miejsce w 1521 r. i opisał osadę jako w pełni zbudowaną na
wodzie, zawierającą dwadzieścia pięć tysięcy domostw, zbudowanych z drewna, na
wysokich słupach.
Do
„wodnej wioski” można się dostać „wodnymi taksówkami” z nabrzeża rzecznego
stolicy. Transport stanowią drewniane motorówki, które przewożą każdego, za określoną
opłatą i kursują także między pomostami we wsiach i wzdłuż brzegów rzek. Po
krótkim ok 3-5 min. rejsie, po dotarciu do wioski, pierwsze wrażenie jest
mylące. Wynika ono z tego, że ukazują się nam fasady nowoczesnych domów. Jest
to pokłosie decyzji sułtana, który po pierwsze – namawiał mieszkańców na
opuszczenie „wiosek wodnych”, chcąc tym samym zlikwidować (jego zdaniem)
„brzydotę tego miejsca”, a po nieudanych namowach, jego drugą decyzją było
wybudowanie (w pierwszej widocznej z lądu linii) nowoczesnych domów na wodzie,
aby „ładnie się prezentowały”. Rzeczywistość wygląda jednak dużo bardziej
naturalnie, sielsko i przeważnie nie zjawiskowo. Poszczególne założenia połączone
są ze sobą mostami i chodnikami, zarówno drewnianymi, jak i czasami betonowymi.
Umożliwia to dotarcie pieszo do wielu miejsc, a tam gdzie obszary nie sąsiadują
bezpośrednio ze sobą, a wioski nie są położone wzdłuż brzegów rzek, miejsca te dostępne
są transportem wodnym. Obecnie Kampong Ayer składa się z kilku dzielnic, które
są oficjalnie określane jako wsie, a każda z nich ma swojego „sołtysa” (w
języku malajskim: ketua kampung). Wioski natomiast znajdują się pod kilkoma
dystryktami (mukimami). Dostępne są tam instytucje edukacyjne, religijne i
administracyjno-społeczne. W każdym mukimie jest przynajmniej szkoła
podstawowa, funkcjonują meczety, znajdują się posterunki policji i straży
pożarnej. Będąc w Kampong Ayer, odnosi się wrażenie, jakbyśmy znaleźli się w
nieco innym świecie, ale w gruncie rzeczy wcale nie różniącym się aż tak bardzo
od otaczającego świata lądowego, gdzie tak zwany blichtr widoczny jest tylko w
„sułtańskich osobliwościach”. Dosadnym tego przykładem może być główny dworzec
autobusowy w stolicy, który wygląda, pachnie i robi wrażenie (cała jego cała
infrastruktura), jak gdyby wyjęto go z przestrzeni jakiegoś biednego,
lokalnego, gdzieś funkcjonującego miasteczka i z przekorą usytuowano w
najbardziej logistycznym miejscu stolicy, jednego z najbogatszych państw
świata. Takie właśnie jest Brunei – ciekawe, intrygujące, nieco tajemnicze,
trudne do zdefiniowania i właśnie dlatego warto tutaj przyjechać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz